Str. 1 z 4
Królestwo Bhutanu, ukryte w Himalajach wschodnich między Indiami a Chinami (Tybet), bardzo słabo zaludnione (zaledwie 650 tys. mieszkańców) i o powierzchni mniejszej niż Szwajcaria, posiada niezaprzeczalny, magiczny urok twierdzą miłośnicy tego kraju. Znajdziemy tam przepiękne góry, gęste lasy, czarujących ludzi, a ponadto czyste i kryształowe powietrze, imponującą architekturę, pasjonującą religię, cudowną sztukę. Na ulicach nie spotyka się żebraków, do kradzieży dochodzi rzadko, zbrodnie praktycznie się nie zdarzają, a osobiste bezpieczeństwo jest gwarantowane. Można by rzec, że to tylko frazesy reklamowe, w końcu przewodnik musi zachwalać kraj, który opisuje. Najbardziej zadziwiające jest, że to wszystko to szczera prawda. Dla okazjonalnego przybysza Bhutan jest z pewnością Szangri-la, czyli mitycznym krajem ukrytym w sercu gór.
Ale Butańczycy, nawet jeśli są świadomi tego, że żyją w uprzywilejowanym kraju otoczonym narodami, które są nękane straszliwymi problemami gospodarczymi i społecznymi, wiedzą, że nie żyją w Szangri-la. Codzienna rzeczywistość nie pozwala im na marzenia: prace domowe, roboty w polu, hodowla zwierząt prowadzą trudne życie wieśniaków i nie mają do pomocy zbyt wielu maszyn rolniczych. Święta religijne, pielgrzymki czy zabawy świeckie to jedyne chwile odpoczynku, to wyczekiwane przerwy, które znaczą bhutański kalendarz.
65% ludności żyje z rolnictwa i hodowli, co sprawia, że Bhutan to kraj rolniczy, gdzie przemysł nie jest zbytnio rozwinięty, z wyjątkiem części południowej kraju. Powszechne są jednak elektrownie wodne. Pasterski krajobraz wydaje się czasem nierealnie piękny dla kogoś, kto przybywa z terenów uprzemysłowionych. Okna domów pomalowane w kolorowe wzory, dachy pokryte gontami, pola ryżowe, dziko rosnąca gryka, kryte mosty, płoty z plecionego bambusa, mężczyzna obchodzący swoje pole, wspierając się na drewnianym kiju, kobieta tkająca pod daszkiem, niemowlę w torbie przyczepionej do boku konia, jaki skubiące w zaroślach olbrzymie rododendrony - to wszystko zobaczymy w Bhutanie.Takie widoki na zawsze zostają wyryte w pamięci.
Jednak najbardziej zapadają w pamięć obrazy związane z religią. Obiekty kultu naznaczają krajobraz: kapliczki upamiętniające jakieś wydarzenie, nazywane czortenami, flagi modlitewne, młyny modlitewne poruszane wodą ze strumienia, klasztory. Religia buddyjska jest wszechobecna, a jej zasady dyktują postawę i sposób myślenia. Czy to mnisi odziani w czerwone szaty, wielcy lamowie, czy zwykli wiejscy zakonnicy - wszyscy oni mają świadomość, jak moralnie i duchowo wpływają na ludność. Przewodniczą wszystkim ważnym wydarzeniom: małżeństwa, podróże, awanse, oficjalne ceremonie, nie mówiąc już o fundamentalnej roli, jaką odgrywają podczas inicjacji religijnych, zbiorowych błogosławieństw czy świąt. Ich pozycja jest tym bardziej istotna, że Bhutan jest jedynym państwem na świecie, gdzie buddyzm mahajany w swej tantrycznej formie jest oficjalną religią. Państwowa Komisja ds. Kultury czuwa nad kulturową jednością kraju. Pracuje ona wraz z całą ludnością, zarówno wiejską, jak i miejską, by ten cenny bhutański duch, jaki panuje tu od tysięcy lat pozostawał ciągle żywy.
Religia łączy się z odziedziczonymi po przodkach tradycjami i zwyczajami, tworząc w ten sposób Dńglam Namsza - bhutańską etykietę. Najważniejsze sprawy to szacunek dla duchownych i instytucji oraz noszenie narodowego stroju. Ten nacisk na tradycyjne wartości jest częścią polityki, jaką zdecydowanie prowadzi rząd. Obok działań mających na celu społeczno-ekonomiczny rozwój kraju i ochronę środowiska. Te dwa kierunki, które a priori wydają się ze sobą sprzeczne, zbiegają się w pragnieniu rozwijania miejscowych zasobów i łączą się w zadziwiająco harmonijny sposób: mnich kseruje tekst, który będzie mu potrzebny do ceremoniału, wysocy urzędnicy w stroju z surowego jedwabiu, z mieczem u boku będą dyskutowali o raporcie na temat konieczności poprawy produkcji ryżu i hodowli jaków; raport będzie napisany na komputerze w mrocznym biurze twierdzy, podczas gdy po drugiej stronie dziedzińca mnisi będą odprawiali ceremonię dla bóstw czuwających nad Bhutanem.
Bhutańczycy nie odrzucają swego kulturowego i duchowego dziedzictwa w imię jakichkolwiek współczesnych, pochodzących z zewnątrz wartości. Nigdy nie skolonizowani, zawsze zaciekle zachowujący swą niezależność i dumni ze swych tradycji, nie widzą potrzeby przyjmowania jakichś idei tylko z tego powodu, że pochodzą z bardziej rozwiniętych czy silniejszych państw. Zdrowy rozsądek każe im przyjmować po prostu te wartości, dzięki którym mogą zmieniać na lepsze swój sposób życia i rozwijać kraj, zachowując tradycję i nie niszcząc środowiska. Nie zaprzestają praktykowania zwyczajów, i to bez żadnych kompleksów, odrzuconych w innych krajach, gdzie zostały uznane za archaiczne, "niewspółczesne". Bhutańczycy w żaden sposób nie pragną kulturowej asymilacji, różnią się od innych i pragną, by tak zostało. Słowa króla Dżigme Singje Łangczuka (1972-2006): "prymitywne narodowe szczęście" to nie pusta idea.
Poza pięknym krajobrazem, architekturą i uprzejmością ludzi, to właśnie w tym spokojnym zaufaniu sobie, dumie ze swych wartości, wierze w swą religię, leży sekret uroku Bhutanu, to "coś", czego podróżnik nie potrafi do końca określić, ale co go urzeka na zawsze.
Ale Butańczycy, nawet jeśli są świadomi tego, że żyją w uprzywilejowanym kraju otoczonym narodami, które są nękane straszliwymi problemami gospodarczymi i społecznymi, wiedzą, że nie żyją w Szangri-la. Codzienna rzeczywistość nie pozwala im na marzenia: prace domowe, roboty w polu, hodowla zwierząt prowadzą trudne życie wieśniaków i nie mają do pomocy zbyt wielu maszyn rolniczych. Święta religijne, pielgrzymki czy zabawy świeckie to jedyne chwile odpoczynku, to wyczekiwane przerwy, które znaczą bhutański kalendarz.
65% ludności żyje z rolnictwa i hodowli, co sprawia, że Bhutan to kraj rolniczy, gdzie przemysł nie jest zbytnio rozwinięty, z wyjątkiem części południowej kraju. Powszechne są jednak elektrownie wodne. Pasterski krajobraz wydaje się czasem nierealnie piękny dla kogoś, kto przybywa z terenów uprzemysłowionych. Okna domów pomalowane w kolorowe wzory, dachy pokryte gontami, pola ryżowe, dziko rosnąca gryka, kryte mosty, płoty z plecionego bambusa, mężczyzna obchodzący swoje pole, wspierając się na drewnianym kiju, kobieta tkająca pod daszkiem, niemowlę w torbie przyczepionej do boku konia, jaki skubiące w zaroślach olbrzymie rododendrony - to wszystko zobaczymy w Bhutanie.Takie widoki na zawsze zostają wyryte w pamięci.
Jednak najbardziej zapadają w pamięć obrazy związane z religią. Obiekty kultu naznaczają krajobraz: kapliczki upamiętniające jakieś wydarzenie, nazywane czortenami, flagi modlitewne, młyny modlitewne poruszane wodą ze strumienia, klasztory. Religia buddyjska jest wszechobecna, a jej zasady dyktują postawę i sposób myślenia. Czy to mnisi odziani w czerwone szaty, wielcy lamowie, czy zwykli wiejscy zakonnicy - wszyscy oni mają świadomość, jak moralnie i duchowo wpływają na ludność. Przewodniczą wszystkim ważnym wydarzeniom: małżeństwa, podróże, awanse, oficjalne ceremonie, nie mówiąc już o fundamentalnej roli, jaką odgrywają podczas inicjacji religijnych, zbiorowych błogosławieństw czy świąt. Ich pozycja jest tym bardziej istotna, że Bhutan jest jedynym państwem na świecie, gdzie buddyzm mahajany w swej tantrycznej formie jest oficjalną religią. Państwowa Komisja ds. Kultury czuwa nad kulturową jednością kraju. Pracuje ona wraz z całą ludnością, zarówno wiejską, jak i miejską, by ten cenny bhutański duch, jaki panuje tu od tysięcy lat pozostawał ciągle żywy.
Religia łączy się z odziedziczonymi po przodkach tradycjami i zwyczajami, tworząc w ten sposób Dńglam Namsza - bhutańską etykietę. Najważniejsze sprawy to szacunek dla duchownych i instytucji oraz noszenie narodowego stroju. Ten nacisk na tradycyjne wartości jest częścią polityki, jaką zdecydowanie prowadzi rząd. Obok działań mających na celu społeczno-ekonomiczny rozwój kraju i ochronę środowiska. Te dwa kierunki, które a priori wydają się ze sobą sprzeczne, zbiegają się w pragnieniu rozwijania miejscowych zasobów i łączą się w zadziwiająco harmonijny sposób: mnich kseruje tekst, który będzie mu potrzebny do ceremoniału, wysocy urzędnicy w stroju z surowego jedwabiu, z mieczem u boku będą dyskutowali o raporcie na temat konieczności poprawy produkcji ryżu i hodowli jaków; raport będzie napisany na komputerze w mrocznym biurze twierdzy, podczas gdy po drugiej stronie dziedzińca mnisi będą odprawiali ceremonię dla bóstw czuwających nad Bhutanem.
Bhutańczycy nie odrzucają swego kulturowego i duchowego dziedzictwa w imię jakichkolwiek współczesnych, pochodzących z zewnątrz wartości. Nigdy nie skolonizowani, zawsze zaciekle zachowujący swą niezależność i dumni ze swych tradycji, nie widzą potrzeby przyjmowania jakichś idei tylko z tego powodu, że pochodzą z bardziej rozwiniętych czy silniejszych państw. Zdrowy rozsądek każe im przyjmować po prostu te wartości, dzięki którym mogą zmieniać na lepsze swój sposób życia i rozwijać kraj, zachowując tradycję i nie niszcząc środowiska. Nie zaprzestają praktykowania zwyczajów, i to bez żadnych kompleksów, odrzuconych w innych krajach, gdzie zostały uznane za archaiczne, "niewspółczesne". Bhutańczycy w żaden sposób nie pragną kulturowej asymilacji, różnią się od innych i pragną, by tak zostało. Słowa króla Dżigme Singje Łangczuka (1972-2006): "prymitywne narodowe szczęście" to nie pusta idea.
Poza pięknym krajobrazem, architekturą i uprzejmością ludzi, to właśnie w tym spokojnym zaufaniu sobie, dumie ze swych wartości, wierze w swą religię, leży sekret uroku Bhutanu, to "coś", czego podróżnik nie potrafi do końca określić, ale co go urzeka na zawsze.